Już jakiś czas temu miałam wstawić dla Was te fragmenty, ale jakoś mi to umknęło.
Książkę Wam bardzo polecam, ale też zapewne już słyszeliście bardzo pozytywne opinie o tej historii.
Moja recenzja powinna tu trafić do końca tego tygodnia, Was zachęcam do sięgania po książkę "Aioł z Auschwitz"!
---------------------------------------------------------------------------------
Rozdział
1
Auschwitz-Birkenau,
wrzesień 1943 roku
Samochód zatrzymał
się przed szeregiem trzydziestu magazynów, rozmieszczonych w trzech rzędach po
dziesięć. Każdy miał około dwunastu metrów szerokości i sześćdziesięciu
długości. Kierowca otworzył drzwi rapportführerowi Friedrichowi, Christopher
wysiadł za nim.
– Będzie pan pracował głównie
tutaj – rzekł Friedrich. Wyjął spod pachy rejestr, uniósł pierwszą
kartkę i spojrzał na kolejną. – Widzę, że powierzyli panu to
stanowisko dzięki doświadczeniu w księgowości.
Christopher przytaknął i spojrzał na
magazyny, które otaczało wysokie ogrodzenie z drutu kolczastego.
– Cieszę się, że dostaliśmy
jakąś fachową pomoc. Przed wojną byłem prawnikiem we Frankfurcie. Tu jest
napisane, że jest pan Niemcem, ale trafił pan do nas z terenów okupowanych.
– Tak, mieszkałem na Jersey,
zanim wyspa została wyzwolona.
– Błogosławiony dzień, nie
wątpię. – Friedrich zamknął rejestr i podał go
kierowcy. – Jestem pewien, że jako oficer SS doskonale zdaje pan
sobie sprawę, jak ważną pracę tu wykonujemy.
– Oczywiście, herr
rapportführer.
– Bardzo dziwny
akcent – zauważył Friedrich.
Był ciepły, wrześniowy dzień.
Christopher poczuł, jak po plecach spływa mu strużka potu. Jego nowy mundur
boleśnie opinał go w ramionach. Gdzieś w oddali grała orkiestra. Docierały do
niego niesione przez wiatr tony Kanonu D-dur Pachelbela.
– W Europie żyje za dużo
plemion, jest za dużo różnic, za duże szanse na konflikt, wojnę. Wystarczy
spojrzeć na historię, żeby zobaczyć, do czego to prowadzi. Interesuje się pan
historią? Na pewno. Zapewne dlatego poprosił pan o przydział właśnie tutaj,
żeby trafić do samego centrum tworzenia historii. Mam identyczne odczucia.
Wiele nas łączy.
– Tak, herr Friedrich.
– A Żydzi od zarania byli
najgorszym z tych wszystkich plemion. Ta wojna to ich wina. Placówki takie jak
ta mają zapobiec kolejnym wojnom. Rozumie to pan, prawda herr Seeler?
– Tak, herr rapportführer,
oczywiście. – Około stu dwudziestu metrów dalej stał duży, betonowy
budynek. Jego masywny komin wznosił się kilkanaście metrów w górę i wypluwał
gęsty, czarny dym.
– Chodzi mi o to, że musimy być
twardzi jak granit – odezwał się ponownie
Friedrich. – Powtarzam to wszystkim nowym oficerom. Nasza praca jest
zbyt ważna, nie możemy kalać jej współczuciem czy litością dla
więźniów. – Splunął. – Żadne przejawy słabości, zwłaszcza
względem więźniów, nie będą tu tolerowane. Potrzebuję wyłącznie zahartowanych,
w pełni oddanych esesmanów. Rozumie mnie pan, herr obersturmführer?
– Oczywiście, herr rapportführer,
doskonale rozumiem.
– Żydzi, jak wszystkie
pasożyty, świetnie się przystosowują. Potrafią odczytywać nasze emocje, grać na
naszych lękach. Dlatego do tej pracy nadają się tylko silni mężczyźni, którzy
nie są podatni na ich podłe sztuczki, wymierzone we wszystko, co jest dobre na
tym świecie. Musi pan wiedzieć, że każdy wydany tu rozkaz służy dobru Rzeszy,
dlatego nigdy nie może pan kwestionować otrzymanych poleceń.
– Nie mogę się doczekać nowych
obowiązków, herr rapportführer.
– Dobrze, bardzo dobrze, takiej
odpowiedzi oczekiwałem. Czeka pana wyjątkowo ważne zadanie. Wraz z rozwojem
naszej tutejszej aktywności rośnie zapotrzebowanie na oddanych funkcjonariuszy,
którzy trzymaliby pieczę nad redystrybucją funduszy z powrotem do Rzeszy.
Szli wzdłuż szeregu magazynów. Drzwi
znajdującego się tuż przed nimi były otwarte. Wewnątrz przebywało około
dwudziestu względnie zdrowo wyglądających kobiet, które sortowały oznaczone
białą kredą walizki. Kiedy zbliżyli się do wejścia, żadna nie podniosła głowy.
Co chwilę kobiety rzucały ubrania na ogromną stertę albo odkładały biżuterię na
otoczoną przez uzbrojonych strażników długą ławę.
– Będzie pan nadzorował
sonderkommando, naszą żydowską siłę roboczą, przy sortowaniu dóbr i
kosztowności, które mogą się nam na coś przydać. Następnie będzie pan
przeglądał owe dobra i odsyłał je do Rzeszy. Pański obowiązek będzie polegał na
zapewnieniu bezpiecznego przesyłu. Rozumiem, że wypracowanie odpowiedniego
systemu wymaga czasu, ale proszę się starać. Potrzeby naszego obozu są ogromne,
nie może być więc mowy o lenistwie albo niskiej wydajności.
Friedrich kiwnął na Christophera, by
poszedł za nim, i obaj cofnęli się o kilka kroków.
– Będzie pan za nie
odpowiadał. – Friedrich objął zamaszystym gestem znajdujące się przed
nimi magazyny. – Nie muszę dodawać, że nie tolerujemy tu korupcji.
Proszę mieć na oku zarówno siebie, jak i innych. Wydział polityczny patrzy. Jak
pan wie, mogą w dowolnym momencie przeszukać każdego i nieustannie węszą za
niedozwolonymi kontaktami z więźniami. Jeżeli zostanie pan przyłapany na
złodziejstwie czy też sprzeniewierzeniu, jak mawiacie w księgowości, kara
będzie szybka i surowa. Ale jestem pewien, że sięganie po takie środki nie
będzie konieczne.
– Oczywiście, że nie, herr
rapportführer.
– Herr Seeler, jestem ciekaw… Szybko
pan awansował. To dość niezwykłe, by nowy rekrut tak szybko został
obersturmführerem.
– Jestem księgowym, herr
rapportführer. Nadano mi ten stopień, żeby inni księgowi uznali moje
zwierzchnictwo.
– Tak czy siak, spodziewałem
się, że pańskie stanowisko zajmie jakiś ranny weteran. Trudno uwierzyć, że
młody, sprawny mężczyzna ze Zjednoczonego Królestwa zdołał w takim tempie
wstąpić do SS i zdobyć u nas tę funkcję.
– Straty wśród naszych
dzielnych żołnierzy powodują, że ludzi mojego pokroju, którzy wcześniej
mieszkali za granicą, chętniej przyjmują do SS. Obecnie każdy ma szansę służyć
w szeregach elity Hitlera, tak rdzenni Niemcy, jak i cudzoziemcy. Gdy okazało
się, że mogę spełnić marzenia i zostać żołnierzem SS, naprawdę mi ulżyło.
Koniec końców urodziłem się w Berlinie, herr Friedrich.
Christopher nie wspomniał o olbrzymiej
łapówce, jaką jego wujek musiał zapłacić, by zapewnić mu stanowisko w obozie,
bo oczywiście trafił tam wyłącznie dlatego. Gdy się nabierze wprawy, łatwiej
kłamać, a Friedrich wydawał się całkowicie usatysfakcjonowany tą odpowiedzią.
– Proszę za
mną. – Friedrich podążył między magazyny, a Christopher podbiegł,
żeby go dogonić. Panowała tam dziwna cisza. Christopher zastanawiał się, gdzie
podziali się wszyscy więźniowie. Słyszał, że są tam ich tysiące. – Czy
przed przydziałem nazwa naszej placówki obiła się panu o uszy?
– Owszem. Wuj mi o niej
opowiadał. Jest oficerem Wehrmachtu, stacjonuje na froncie wschodnim.
– A jak on dowiedział się o
obozie?
– Wiedział, że pragnę służyć
Rzeszy, więc rozejrzał się dla mnie za przydziałem.
– Nasza praca ma istotne
znaczenie, ale nie można o niej mówić. Nie muszę przypominać o pańskiej
przysiędze lojalności.
– Powtarzam ją każdego dnia,
herr rapportführer.
– Miło mi to słyszeć, herr
Seeler. Dzięki młodym mężczyznom takim jak pan, Führer będzie z nas dumny.
– Wyszli spomiędzy trzeciego rzędu magazynów i stanęli przed pokaźnym
ceglanym budynkiem. Wyglądał jak masywne gospodarstwo rolne kilkusetmetrowej długości. – Te
budynki są nowe, ukończone ledwie dwa miesiące temu. Właśnie tu będzie pan
gromadził dobra i kosztowności. Trafiliśmy na dobry moment. Zawsze lepiej
oprowadzać nowo przybyłych, gdy jest pusto. Kiedy przyjeżdża transport, robi
się dość gorączkowo.
Friedrich poprowadził Christophera w
stronę wejścia do budynku, po drodze minęli kilku więźniów. Wyglądali na
zdrowych i dobrze odżywionych. Każdy niósł jakieś narzędzia lub pchał wózek.
Przeszli przez niewielki przedsionek prowadzący do przestronnej przebieralni, w
której pod ścianami oraz na środku stały rzędy ławek. Nad ławkami, co
kilkadziesiąt centymetrów, wisiały ponumerowane haczyki. W pomieszczeniu
panowała pustka, nie było ani jednego okna, powietrze było gęste. Christopher
miał ochotę jak najszybciej opuścić to miejsce.
– Będzie pan organizował
gromadzenie odzieży i kosztowności likwidowanego tu niepożądanego
elementu. – Słowo „likwidowany” odbiło się w głowie Christophera
głośnym echem, od razu pomyślał o Rebecce. Poczuł, że miękną mu kolana, i
natychmiast usiadł na najbliższej ławce.
– Nie ma czasu na odpoczynek.
Czeka pana wiele pracy – ponaglił go Friedrich.
Christopher wyszedł za nim z
powrotem przez przedsionek, a następnie masywne, stalowe drzwi z judaszem oraz
znakiem: „Szkodliwy gaz! Wejście zagraża życiu”.
Mężczyzna wziął głęboki haust
powietrza. Friedrich zdążył wyprzedzić go o kilka kroków, więc Christopher
musiał go dogonić, próbując przy tym zwolnić oddech.
– Jestem pewien, że domyśla się
pan, jaki jest charakter naszej pracy, i rozumie, dlaczego jest taka delikatna.
Christopher zdał sobie sprawę, że
milczy o kilka sekund za długo, więc rzucił pośpiesznie:
– Tak, herr rapportführer,
zarówno delikatna, jak i ważna.
– Otóż to. To jedno z
krematoriów, z których będzie pan pobierał przeznaczone do wysyłki dobra.
Oprócz niego są jeszcze trzy, wkrótce najpewniej staną kolejne. Można odnieść
wrażenie, że pracy ciągle przybywa i nigdy się nie
kończy. – Friedrich poprowadził Christophera z powrotem do
samochodu. – Pańskie biuro znajduje się na końcu tego rzędu, ale i to
z czasem może się zmienić. – Widząc zbliżającego się Friedricha, kierowca
zasalutował i otworzył obu mężczyznom drzwi. Christopherowi drżały dłonie, więc
schował je do kieszeni. Serce waliło mu w piersi, a wsiadając, uderzył głową w
karoserię. Rapportführer chyba tego nie zauważył. Droga na koniec rzędu
magazynów zajęła kilka chwil, Friedrich przez cały czas mówił – coś o
odpowiedzialności i honorze – ale Christopher już go nie słuchał.
Samochód zatrzymał się przy ostatnim
magazynie. Pewnie szybciej byłoby przejść tę odległość pieszo. Friedrich ruszył
do przodu i ciągle mówiąc, dotarł do drewnianych drzwi z oknem. Christopher
otworzył je i obaj weszli do środka. W pomieszczeniu było trzech mężczyzn,
którzy podnieśli na nich wzrok. Friedrich poprowadził Christophera do drzwi
prywatnego gabinetu. Wzdłuż ścian stały regały z aktami i rejestrami, okno
wychodziło na ponury dziedziniec. Na niemal pustym biurku stał tylko telefon i
sterta dokumentów, za biurkiem znajdował się duży sejf.
– To pańskie biuro, choć
oczekuję, że większość czasu będzie pan spędzał w magazynach i
krematoriach. – Wrócili do części, w której siedziało trzech
mężczyzn. – Proszę pozwolić, że przedstawię pański personel
pomocniczy. – Wszyscy trzej wstali. – Po pierwsze, oto Karl
Flick. – Tęgi mężczyzna w okularach postąpił krok naprzód i podał
Christopherowi zimną, spoconą dłoń. – To Wolfgang
Breitner. – Breitner, niski człowiek z wielkim nosem, także wystąpił
z szeregu i uśmiechnął się. – A to Toni Müller. – Tym razem
dłoń Christophera uścisnął wysoki i poważnie wyglądający mężczyzna.
– Witamy, herr obersturmführer.
Nie możemy się doczekać współpracy – oświadczył
Müller. – Jestem pewien, że nie brakuje panu pomysłów na
reorganizację procesu księgowania.
– Zgadza się – odparł
Christopher i poczuł ulgę, że nie zadrżał mu głos. – Zdaje się, że
dziś jest ważny dzień, musimy się przygotować na następny transport. Na kiedy
go zaplanowano, herr rapportführer?
– Z
tego, co wiem, na jutro – odpowiedział Friedrich i spojrzał na
zegarek. – Na mnie czas. Po pracy panowie zaprowadzą pana do kwatery.
Witam w Auschwitz, herr Seeler.
Friedrich zamknął za sobą drzwi, a
Christopher powiódł wzrokiem po nowych współpracownikach – jego podwładnych.
Wszyscy trzej w międzyczasie usiedli przy swoich biurkach i wlepili wzrok w
dokumenty oraz rejestry. Christopher przeprosił, oddalił się do łazienki
mieszczącej się na końcu korytarza, po czym zatrzasnął się w ostatniej kabinie.
Z całej siły przycisnął kolana do klatki piersiowej i siedział na toalecie,
dopóki nie wystraszył się, że jego nieobecność może wzbudzić podejrzenia.
Kiedy wrócił do biura, przerzucił
papiery leżące na biurku i ułożył je w kolejności do lektury. Raporty
informowały, że do obozu przybywa ogromna liczba ludzi. Wiele tysięcy każdego
tygodnia, a jednak do pracy w miejscowych fabrykach potrzebowano tylko około
trzydziestu tysięcy robotników. Baraki w głównym obozie nie mogły pomieścić
więcej niż kilka tysięcy osób. Nic z tego nie rozumiał. Liczby się nie
zgadzały. Na biurku leżały też rejestry dotyczące mienia więźniów, które
zwrócono do Rzeszy: reichsmarki, dolary, funty, liry, pesety, franki, ruble i
wszystkie inne waluty, o jakich kiedykolwiek słyszał. Przez obóz płynęła rwąca
rzeka pieniędzy, a on miał okiełznać jej nurt.
Po pracy nowi współpracownicy
zaprowadzili go do kantyny. Podawano w niej okazałe porcje jedzenia, do tego, w
przeciwieństwie do obozu szkoleniowego SS, naprawdę smacznego. Kwaterę miał dzielić
z innym młodym oficerem ze służb wartowniczych obozu. Nazywał się Franz Lahm,
był untersturmführerem z Regensburga. Chciał namówić Christophera na wieczorne
wyjście, żeby poznał innych esesmanów lub wybrał się do kina, albo burdelu dla
strażników.
– No, daj spokój. Chodź się z
nami napić. Jeżeli zamierzasz kłaść się tak wcześnie przed każdym transportem,
to nigdy z nami nie posiedzisz.
– Idź, nie przejmuj się mną. To
mój pierwszy dzień. Obiecuję, że jutro wieczorem ze wszystkimi się przywitam.
Lahm wrócił o trzeciej nad ranem,
przewrócił się o stojący na środku pokoju stolik i zasnął tam, gdzie upadł.
Kilka sekund później pomieszczenie wypełniło się jego chrapaniem. Christopher
nie reagował. I tak nie spał. Leżał w ciemności, zastanawiając się, jak
znajdzie Rebeccę w tej pajęczynie chaosu i śmierci.
Rozdział 2
– Herr Seeler, czas wstawać. Wkrótce
transport. Za pół godziny musimy być na stacji – powiedział Flick.
Powieki
Christophera były ciężkie z powodu braku snu. Lahm już wyszedł, jego zapasowy
mundur wisiał na drzwiach szafy. Na mankietach widniały ślady krwi. Christopher
od razu się wzdrygnął. Miał wrażenie, że Flick go obserwuje. Wstał, po czym włożył
mundur. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i wziął głęboki oddech. Patrzył,
jak klatka piersiowa unosi się i opada. Poprawił kołnierzyk i ruszył w stronę
korytarza. Flick czekał chwilę, skinął głową, po czym wyprowadził go na poranne
słońce. Wręczył Christopherowi rejestr. Na pierwszej kartce widniały wypisane
na czarno liczby na ten dzień. Zbliżał się transport z Łodzi. Liczba w
rejestrze głosiła „1200”.
– Polacy – stwierdził
Flick. – Powinni być w niezłym stanie. To krótka podróż. Był pan już
przy selekcji?
– Nie,
jako takiej, nie.
– Po
prostu stoimy z tyłu i pilnujemy, żeby zajęto się bagażami. Dźwiganiem zajmie
się sonderkommando. Nic trudnego. – Flick spojrzał na Christophera
przez grube okulary. – Proszę się nie martwić. Wiedzą, że to pański
pierwszy dzień. Pójdzie jak po maśle. Nasza praca zacznie się później.
– Dziękuję,
ale jestem pewien, że dam sobie radę. – Po oddaniu Flickowi rejestru,
splótł dłonie za plecami.
Stacja
wyglądała jak każda inna. Przy torach stały znaki, a nad peronem wisiał rozkład
jazdy pociągów. W budynku dworca panował mrok, drzwi były zamknięte. Pozostali
esesmani zgromadzili się za peronem, kilku miało na sobie białe fartuchy. Wokół
biegali wybiedzeni więźniowie, znacznie chudsi i bledsi od tych, których
widział poprzedniego dnia. Pchali rampy i ciągnęli na stację wózki. Jeden z
nich garbił się tak bardzo, że prawie dotykał pchanego wózka piersią.
Christopher nie mógł uwierzyć, że wygłodzone postacie więźniów są w stanie
poruszać się tak szybko. Wszędzie roiło się od esesmanów. Większość krzyczała
na więźniów, ich wrzask mieszał się z ujadaniem psów wyrywających się z ledwie
trzymanych przez opiekunów smyczy. Przyjechał pociąg. Minął peron. Christopher
policzył wagony. Liczby się nie zgadzały.
Jak
tysiąc dwieście osób miałoby się zmieścić w takim krótkim pociągu, i to jeszcze
przeznaczonym do transportu bydła?
Gdy skład stanął, drzwi
się rozsunęły i krzyki esesmanów natychmiast przybrały na sile, zagłuszając
wszystko poza szczekaniem psów. Żydowscy więźniowie pobiegli otworzyć bydlęcy wagon
i pomóc ludziom wyjść z pociągu. Ze środka wytoczyli się oszołomieni ludzie.
Rozglądając się niepewnie, przebiegali w jedną lub drugą stronę. Mieli
pomarszczone, chude twarze i zaciśnięte usta. Esesmani od razu się nimi zajęli.
Dzieci oraz starców spędzano na żwir obok torów. Jednego starszego mężczyznę
trzeba było nieść. Kilka kobiet trzymało w ramionach niemowlęta. Gdy tylko udało
im się opuścić wagony, ludzie ustawili się w kolejkach. Mężczyźni w jednej,
kobiety i dzieci w drugiej.
Wagony
opróżniono z ludzkiego ładunku w kilka minut. Wycia kobiet, którym wyrywano z
rąk dzieci, nie dało się zagłuszyć. Mieszało się z budzącym lęk ujadaniem psów
i niecichnącym krzykiem esesmanów, zarówno w języku niemieckim, jak i polskim.
Christopher wziął głęboki oddech, opierając się pokusie zasłonięcia twarzy
dłońmi. Flick stał obok nieruchomo. Wyglądał na znudzonego. SS weszło do
pociągu z wyciągniętą bronią. Powyrzucało zwłoki z wagonów. Ciała spadały na
ziemię jak worki, kości strzelały przy uderzeniach, krew z ran wsiąkała w glebę.
Rozległ się kolejny strzał i z wagonu wyleciało ciało młodej dziewczyny.
Christopherowi ścięło krew w żyłach, przeszył go skurcz bezradnej paniki.
Wartownicy nadal wrzeszczeli na stojących w kolejkach ludzi, choć selekcja
dobiegła już końca. Pojawiły się dwa nowe ogonki. W jednym stali młodsi,
wyglądający zdrowo, w drugiej starcy i dzieci. W kolejce młodych znajdowało się
maksymalnie sto, dwieście osób. Zostali odprowadzeni w stronę Auschwitz.
Pozostali, przynajmniej tysiąc, zbili się w bezładny krąg. Krzyki esesmanów
zaczęły cichnąć.
Christopher
odwrócił się do Flicka.
– Jak
często przyjeżdżają takie transporty?
– Zależy.
Czasami dostajemy kilka w tygodniu, czasami kilka w jeden dzień. Wtedy to
dopiero jest pracy. Raz…
Christopher
przestał go słuchać. Nie potrafił skupić się na żadnej osobie w tłumie.
Podszedł bliżej, całkowicie ignorując Flicka, całkowicie ignorując wszystko
poza masą ludzi, którzy zbili się ciasno i czekali, aż zostaną stamtąd
odprowadzeni. Zauważył kobietę w średnim wieku, w jasnoniebieskiej chuście na
głowie. Wydawało się, że zupełnie nie pasuje do miejsca takiego jak to.
Przyciskała do piersi niemowlę. Płakała, a dziecko było spokojne. Gdy
więźniowie ładowali bagaże z wózków na ciężarówki, Breitner i Müller
przeglądali niektóre walizki. Zanim do nich podszedł, machnął ręką na Flicka.
Esesmani stojący obok wężyka ludzi czekających na wymarsz byli wyraźnie
spokojniejsi niż wcześniej. Jednak trwoga nie zniknęła z oczu więźniów, a gdy
tylko ktoś postawił stopę poza kolejką, psy natychmiast wyrywały się opiekunom.
Kolumna ruszyła w stronę Birkenau.
Usłyszał
za plecami kolejny wystrzał i gwałtownie się obrócił. Kilku esesmanów
przeglądało sterty porzuconych ubrań.
– Ach,
no i proszę, zawsze trafi się przynajmniej jeden – powiedział
żołnierz, odsuwając płaszcz i odsłaniając drobne, trzęsące się ciałko
płaczącego za matką chłopca. Christopher ruszył w kierunku mężczyzny z zamiarem
przywołania go do porządku. Esesman uniósł karabin i strzelił dziecku w twarz.
Christopher stanął jak zmrożony. Żołnierz położył broń na ramieniu, wyciągnął
chłopca ze sterty ubrań za stopę, i rzucił jego zwłoki na ziemię obok wagonów,
tam gdzie leżały pozostałe. Christopher spojrzał szeroko otwartymi oczami na
innych wartowników, oczekiwał jakiejkolwiek reakcji. Wszyscy jednak zachowywali
się normalnie. Odwrócił się i poszedł w stronę Müllera oraz Breitnera.
Zatrzymał się jakieś trzy metry od nich, na bezpieczny dystans, z którego nie
mogli dostrzec w jego oczach, jakie wstrząsały nim uczucia. Gdy podszedł,
powitali go przelotnymi spojrzeniami.
Oczekują rozkazów, powiedział sobie w
myślach, więc je dostaną.
– Chcę, żeby
te wszystkie walizki zniknęły stąd w dziesięć minut, i ubrania też. Czy zawsze
tak to wygląda? Pozostali więźniowie zabiorą swoje mienie do obozu pracy?
Müller
zerknął kątem oka na Breitnera, po czym przeniósł spojrzenie na Christophera.
– Nie,
wszystkie walizki zostaną tutaj. Zbierzemy resztę mienia więźniów, gdy się
rozbiorą przed odrobaczaniem.
Christopher
próbował się uspokoić, spowolnić bicie serca. Ostatni więźniowie właśnie
odchodzili.
– Herr
obersturmführer, prawdopodobnie powinien pan udać się do przebieralni. Z tego,
co wiem, są w trójce – powiedział Müller.
– Tak,
oczywiście. Herr Breitner, proszę ze mną. Ufam, że mogę zostawić panu zebranie
i sprzątniecie tego, co tu zostało, herr Müller.
– Tak,
herr obersturmführer, zrobimy to w ciągu godziny.
Christopher
nie odpowiedział. Breitner wskazał gestem na samochód. Christopher usiadł w
fotelu pasażera, Breitner zajął miejsce kierowcy. Ruszył za kolumną ludzi
ciągnącą do Birkenau. Christopher dostrzegł kobietę w niebieskiej chuście, ale
po chwili zniknęła w tłumie.
Po
jednej stronie dziedzińca stali strażnicy z SS oraz sonderkommando, które
składało się wyłącznie z więźniów. Za tłumem wyłaniał się
budynek, który dzień wcześniej pokazał Christopherowi Friedrich. Wszyscy esesmani
trzymali pałki. Za nimi, jakby czając się w tle, stali oficerowie, a wśród nich
Friedrich. Ludzie dotarli na dziedziniec. Większość miała na sobie ciemne
ubrania, wszyscy nosili żółte gwiazdy Dawida. Wartownicy z górujących nad
dziedzińcem wieżyczek celowali karabinami maszynowymi w tłum.
– Herr
obersturmführer, powinien pan poznać dowódcę sonderkommando. Będą wykonywali
pańskie polecenia. – Christopher podążył za Breitnerem przez
dziedziniec, na którym ludzie zbili się w wielką, pobrzmiewającą językiem
polskim i jidysz, grupę. Dzięki zachowaniu esesmanów, którzy dla przybyłych na
dziedziniec byli uprzejmi i powitali ich uśmiechami, a z niektórymi nawet
dyskutowali albo żartowali, nastrój więźniów wyraźnie się poprawił. Strażnicy
kierowali nimi niczym ruchem drogowym i bez zakłóceń prowadzili przez
dziedziniec. Jeden z esesmanów poklepał starszego mężczyznę po plecach. Ludzie
szemrali między sobą. Nadal wydawali się nerwowi i podejrzliwi. Friedrich oraz pozostali
oficerowie gdzieś zniknęli. Breitner zaprowadził Christophera do kilkunastu
ustawionych w szeregu członków sonderkommando. Na czele stał wysoki, przystojny
mężczyzna.
– To
Jan Schultz, szef jednostki sonderkommando pracującej w
krematorium – wyjaśnił Breitner. Christopher pamiętał, żeby nie wyciągać
ręki na powitanie. – Przejrzą mienie zostawione przez więźniów, a
potem przekażą je nam.
– Bardzo
dobrze – odrzekł Christopher, spoglądając na ustawionych w szeregu i
patrzących prosto przed siebie mężczyzn. Większość miała siniaki na
twarzach. – Pracujcie ciężko, a zostaniecie
nagrodzeni – dodał.
Ktoś
zaczął przemawiać do zebranych za nim ludzi. Tłum zamilkł. Wszystkie oczy
zwróciły się na Friedricha, który, z dwoma innymi oficerami, stanął na pace
ciężarówki.
– Przybyliście
tutaj, do Auschwitz-Birkenau, jako ważny tryb wojennej machiny Trzeciej
Rzeszy – zaczął Friedrich. – Przybyliście tutaj pracować.
Wasza praca jest niemal tak samo ważna, jak wysiłki dzielnych żołnierzy, którzy
każdego dnia ryzykują życie na froncie. Wszyscy, którzy będą chcieli pracować,
mogą liczyć na bezpieczeństwo i jedzenie. – Friedrich przemawiał do
tłumu po niemiecku i choć większość zdawała się go rozumieć, to obok ciężarówki
stał członek sonderkommando, który tłumaczył jego słowa na polski.
Głos
zabrał oficer stojący na lewo od Friedricha.
– Macie
za sobą męczącą podróż. Jesteście cenni dla tego obozu i Rzeszy. Po pierwsze i
przede wszystkim, chcemy mieć pewność, że jesteście zdrowi i chętni do pracy. W
związku z tym wymagamy, żebyście wzięli prysznic i przeszli odkażanie. To
bardzo ważne dla waszego zdrowia i dobrego samopoczucia. Nie możemy tolerować
żadnych infekcji wśród robotników. – Ludzie w tłumie uśmiechali się,
mocniej przytulając dzieci. Na ich obliczach ponownie zagościło życie, światło
nadziei rozproszyło podejrzliwość. – Po prysznicu na każdego będzie
czekała miska gorącej zupy – kontynuował.
Następnie
trzeci oficer wystąpił naprzód. Wskazał na człowieka stojącego z przodu tłumu.
– Ty
tam, tak, ty, czym się trudnisz? – Mężczyzna był stolarzem. – O,
i bardzo dobrze, potrzebujemy stolarzy – odparł
oficer. – Będziesz bardzo pożyteczny. A ty?
– Jestem
lekarzem – odpowiedział kolejny mężczyzna.
– Doskonale,
w obozowym szpitalu potrzebujemy lekarzy. – Przerwał i powiódł
wzrokiem po tłumie. – Jeżeli jest wśród was więcej lekarzy lub
pielęgniarek, proszę nie zapomnieć zgłosić się do mnie po prysznicu, a ja
dopilnuję, żeby umieszczono was tam, gdzie wasze umiejętności są najbardziej
potrzebne.
Po
chwili ponownie przemówił Friedrich.
– Potrzebujemy
lekarzy, dentystów, pielęgniarek, mechaników, hydraulików, elektryków i
rzemieślników wszelkich fachów. Potrzebujemy również niewykwalifikowanych
robotników. Wszyscy otrzymają dobrze płatną pracę. Wszyscy są ważni dla Rzeszy
i naszej walki z bolszewickim zagrożeniem. A teraz, proszę, udajcie się ku
wejściu do przebieralni, tam strażnicy pokierują was dalej. W środku upewnijcie
się, że powiesiliście ubrania na ponumerowanych haczykach i zapamiętajcie te
numery, ponieważ będą później potrzebne. Mamy tylko jedną przebieralnię i obie
płcie muszą się nią dzielić. Przepraszam za tę sytuację, jesteśmy właśnie w
trakcie poprawy tego stanu rzeczy.
Ludzie weszli stłoczeni
do budynku z płaskim dachem, po czym udali się do przebieralni. Mieli
uśmiechnięte, uspokojone twarze. Christopher ponownie zauważył kobietę w
niebieskiej chuście. Jej oblicze przepełniał żal i rezygnacja, wyglądała
inaczej niż pozostali.
Gdy
wszyscy zniknęli za drzwiami, do środka weszli członkowie sonderkommando i
Christopher. Ludzie się rozbierali, a następnie składali ubrania w kupki, które
umieścili pod zawieszonymi na ponumerowanych haczykach płaszczami.
Sonderkommando powtórzyło instrukcje wydane przez oficerów stojących na płaskim
dachu budynku, tym razem w ich ojczystym języku. Wszyscy dostosowali się bez najmniejszego
oporu i cienia sprzeciwu. Christopher przeszedł pomiędzy rzędami ludzi, ale po
chwili wyszedł na zewnątrz. Nie chciał pogłębiać ich zażenowania koniecznością
rozbierania się na oczach obcych. Poczuł głęboką ulgę.
Selekcja
była prawdziwym koszmarem, mordy na stacji nieopisanym horrorem, ale
przynajmniej już po wszystkim – pomyślał,
wychodząc na niemal już pusty dziedziniec.
Stanął
na środku placu, biorąc głęboki oddech. I wtedy zauważył esesmanów na dachu
budynku. Oficerowie gdzieś zniknęli. Esesmani trzymali metalowe pojemniki,
mieli na twarzach maski gazowe. Zmroziło mu krew w żyłach.
To
niemożliwe, nie mogą tego zrobić, nie po tym, co powiedzieli.
Stłumił chęć pobiegnięcia
do środka i ostrzeżenia więźniów. Nie mógł nic zrobić. Nie mógł zmienić tego,
co zaraz miało się wydarzyć. Ogarnęła go trwoga. Rozejrzał się po dziedzińcu,
by upewnić się, że nikt go nie widzi. Esesmani w maskach wyglądali jak ludzkie
owady. Uwijali się na dachu niczym mrówki. Zdjęli osłony z wąskich metalowych
kominów krematorium i wsypali do środka zawartość pojemników. Po chwili
rozległy się krzyki – setki głosów krzyczały jednocześnie, a jednak dało się je
odróżnić. Przebijały się przez grube warstwy cegieł i betonu. Na dziedziniec
wjechały ciężarówki na wstecznym biegu. Kierowcy zwiększyli obroty silników,
żeby zagłuszyć dochodzące z budynku wycie. Ale on nadal je słyszał.
Przechodzący
obok esesman uśmiechnął się.
– Z
tych pryszniców to chyba leje się za gorąca
woda – zauważył. – Żydom się nie podoba.
Esesman
poszedł w swoją stronę, a Christopher robił, co mógł, żeby się opanować.
Zachowanie spokoju kosztowało go tyle wysiłku, że cały zdrętwiał. Miał
wrażenie, że mundur stał się jego drugą skórą. Zaczął pocierać ramiona
otwartymi dłońmi. Gdy pochylił głowę, spadła mu czapka. Krzyki nadal trwały,
choć były już bardziej stłumione. Próbował myśleć o Jersey, o Rebecce, o ich
pierwszym spotkaniu, o wszystkim, byle nie o tym. Zastanawiał się, czy się nie
spóźnił, czy nie podzieliła już losu tych ludzi. Jeżeli nie żyje, to co mu pozostało?
Rozdział 3
Wyspa Jersey, czerwiec 1924 roku
Poznał ją pierwszego tygodnia, a może
nawet dnia, po przyjeździe na wyspę. Christopher zostawił ojca w domu z wujkiem
Ulim, który przyjechał z nimi z Niemiec, by pomóc przy przeprowadzce. Alexandra
spała na piętrze. Pchnął drzwi i pobiegł półkilometrową ścieżką aż do plaży.
Podniósł szary kamień, po czym cisnął nim w wodę, jak najdalej potrafił. Potem
podniósł kolejny i pobiegł w stronę odpoczywających na brzegu mew. Gdy zerwały
się do lotu, rzucił za nimi kamieniem i patrzył, jak wznoszą się ku niebu.
Usiadł na opuszczonej przez ptaki skale i przerzucał drobne kamyki z dłoni do
dłoni, wsłuchując się ich stukot. Tego dnia słońce znowu mocno paliło, grube
flanelowe szorty przyklejały mu się do nóg. Pozbył się butów oraz skarpet i
wszedł do płytkiej wody, zaledwie kilka metrów od brzegu. Ojciec zabronił mu
pływać samemu, a Christopher posłuchał go, choć miał ogromną ochotę wskoczyć do
morza. Przyglądał się swoim palcom u stóp, czując chłodną wodę. Ląd po drugiej
stronie to znajdująca się niecałe trzydzieści kilometrów dalej Francja. Ojciec
tak powiedział.
Z
początku Christopher nie był pewien co to za odgłos – wydawało się, że dobiega
zza ogrodzenia ciągnącej się wzdłuż plaży drogi. Włożył na mokre stopy skarpety
i buty. Pobiegł przez plażę w stronę, z której dochodził zawodzący dźwięk. Gdy
się zbliżył, był pewien, że to mały kociak, i od razu zaczął się zastanawiać,
czy ojciec pozwoli mu go zatrzymać. Szara droga biegnąca wzdłuż brzegu była
nierówna i zaniedbana. Równolegle do niej ciągnął się niski żywopłot.
Christopher rozejrzał się w lewo, a potem w prawo, upewniając się, że nie
jedzie żaden samochód. Odczekał kilka sekund, by mieć jeszcze większą pewność,
po czym przemknął na drugą stronę. Szedł w kierunku zawodzenia, które
dochodziło zza żywopłotu. Zawołał po niemiecku, ale od razu skarcił się w
duchu. Ojciec kazał mu mówić po angielsku, w języku matki, która tu dorastała.
Wydał z siebie szept, którego sam niemal nie dosłyszał. Zawodzenie ustało.
Zawołał ponownie i usłyszał szelest w zaroślach, tuż przed nim. Krzak był zbyt
wysoki, by mógł zobaczyć, co jest za nim. Przegramolił się przez niego i spadł
na trawę.
To
wcale nie był kotek. To była dziewczynka. Płakała, a jej wtulona między ramiona
głowa co chwilę podskakiwała do góry i opadała. Na jej policzku znajdował się
duży siniak.
Christopher
przez kilka sekund stał w milczeniu, niepewny swojego angielskiego, ale w końcu
się odezwał:
– Dlaczego
płaczesz? – Dziewczynka wcisnęła głowę pomiędzy kolana. Przemyślał kolejne
słowa, słysząc w głowie głos matki. – Mam na imię Christopher. Mam
sześć lat. Ile ty masz lat?
– Też
sześć – powiedziała cicho. – Nazywam się Rebecca.
– Dlaczego
siedzisz tu sama?
– Uciekniesz
ze mną?
– Nie
jestem pewien. Może…
Najwyraźniej
dziewczynce tyle wystarczyło, bo poderwała się na nogi i złapała go za rękę.
Mniej więcej sto metrów dalej stał niewielki dom. Zrobiła kilka kroków w jego
stronę, po czym się zatrzymała.
– Dokąd
się udamy? – zapytała. Christopher odwzajemnił jej spojrzenie,
próbując wymyślić jakieś miejsce. Znał tylko własny dom i plażę. Poprowadził
Rebeccę przez dziurę w żywopłocie, a potem na drugą stronę drogi, upewniając
się, że w pobliżu nikogo nie ma. Rzucili się biegiem ku morzu. Dziewczynka
zapytała go, dokąd biegną. Nie odpowiedział, po prostu biegł, trzymając ją
mocno za rękę. Gdy dotarli na brzeg, odwrócił się do niej.
– Co
ci się stało w buzię? – zapytał. Milczała. Podniosła kamyk i cisnęła
nim w wodę. Christopher zaczął rozglądać się za kamieniami do puszczania kaczek,
tak jak nauczył go wujek Uli. Znalazł kilka płaskich okazów, przesunął po nich
palcami i wyobraził sobie, jak skaczą po powierzchni morza.
– Puszczałaś
kiedyś kaczki?
– Nie.
Chyba nie.
– Patrz – powiedział
i włożył kamień w jej dłoń. – Spróbuj rzucić tak, żeby podskakiwał.
Rebecca
wzięła zamach. Kamień wylądował niecały metr dalej, ledwie doleciał do białej
piany rozbijającej się o brzeg. Christopher umieścił w jej dłoni kolejny, lecz
rzuciła nim z podobnym skutkiem. Niezrażony wręczył jej następny kamyk, i
jeszcze jeden, a potem poszedł szukać nowych, dopóki nie rzuciła około
trzydziestu w wodę u ich stóp.
– Zabawne,
prawda? – zapytała.
Bawili
się na plaży około godziny, nim usłyszał głos ojca. Christopher powiedział jej,
żeby się schowała, że wróci po nią za kilka minut. Rebecca przykucnęła za dużym
głazem i posłusznie tam została. Głos ojca był coraz bliższy. Po chwili
Christopher dostrzegł jego sylwetkę. Ojciec zawołał go na kolację i natychmiast
ruszył z powrotem w stronę domu. Kiedyś może pobiegałby z nim po plaży, wziął
go na barana i ze śmiechem zaniósł do domu, ale po śmierci matki Christophera
już tak nie robił. Rebecca zerknęła na niego ze swojej kryjówki. Christopher
poszedł za ojcem, który z każdym krokiem wyprzedzał syna. Gdy dostatecznie się
oddalił, chłopiec popędził do Rebekki.
– Chodź
ze mną. – Wyciągnął do niej rękę. – Nie martw się, nic ci
nie grozi.
Kiedy
wrócił do domu, kolacja czekała na stole. Wujek Uli wziął go na ręce i usadził
na krześle pomiędzy sobą a Alexandrą. Ojciec nie podniósł na niego wzroku.
Wpatrywał się w znajdujący się przed nim talerz. Podczas kolacji mówili po
niemiecku, choć ojciec cały czas powtarzał, że chce, żeby rozmawiali po
angielsku.
– Jak
ci minął dzień na plaży? – zapytał wujek Uli.
– W
porządku.
– My
spędziliśmy bardzo produktywny czas na malowaniu domu, prawda, Stefan?
– Owszem – odparł
ojciec Christophera.
Wujek Uli uszczypnął
Alexandrę w policzek. Przez kilka chwil jedli w milczeniu, gdy nagle z góry
dobiegł ich głośny trzask.
– Co
to? – rzucił ojciec. – Christopher, wiesz, co to może być?
– Nie. – Wzruszył
ramionami i wbił oczy w talerz. Przez sufit przebiło się kolejne uderzenie, a
po nim delikatny odgłos kroków.
– Christopher,
chcesz nam coś powiedzieć? – zapytał wujek Uli. – Przyniosłeś
do domu kota? Twój ojciec chyba wyraził się jasno ostatnim razem.
– Nie,
nie. Nic tam nie ma. To na pewno wiatr.
– Zobaczymy – stwierdził
ojciec, odsuwając krzesło. – Chodź. I po tych wszystkich kłopotach,
jakich mi ostatnio przysporzyłeś, módl się, żeby to naprawdę był wiatr.
– Nie,
ojcze, nie. Tam nic nie ma. Możemy dokończyć kolację?
Ojciec
złapał Christophera za ramię i szarpnięciem zmusił, by wstał z krzesła. Uli coś
powiedział, ale brat go zignorował. Alexandra poszła za nimi przez kuchnię, a
następnie wszyscy ruszyli na świeżo wygładzone papierem ściernym schody.
Roześmiała się, gdy na górze rozległ się kolejny trzask. Christopher próbował
się wyrwać, ale ojciec trzymał go mocno. Zaciągnął go na piętro, do drzwi jego
pokoju, które otworzył z głośnym hukiem.
Dziewczynka
siedziała na środku pokoju. Na szyi miała perły matki Christophera, a duży
kapelusz zakrywał jej głowę. Christopher zrobił zbolałą minę. Kazał jej
siedzieć w szafie, aż nie przyjdzie na górę. Ale ona wyszła i przewróciła stojącą
obok łóżka karafkę wody. Wujek Uli parsknął za ich plecami, ale ojcu nie było
do śmiechu.
– Christopher,
kto to jest? – zapytał po angielsku.
– Moja
przyjaciółka, Rebecca.
– A
gdzie mieszka ta Rebecca?
– Nie
wiem.
Ojciec
puścił ramię Christophera i pochylił się nad dziewczynką siedzącą na podłodze w
perłach i kapeluszu jego zmarłej żony.
– Zraniłaś
się? – zapytał, wyciągając dłoń w kierunku fioletowego siniaka na jej
twarzy. Nie odpowiedziała. – Rebecco, gdzie
mieszkasz? – Zdjęła kapelusz, a następnie pokazała na okno.
Ojciec
Christophera wziął kapelusz i pomógł rozplątać perły.
– Tam?
Daleko stąd? – zapytał. Dziewczynka powoli pokręciła głową i
wstała. – Czy twoi rodzice wiedzą, gdzie jesteś? – Ponownie
zaprzeczyła ruchem głowy. – Cóż, nie boisz się, że będą się o ciebie
martwić?
– Nie.
– Na
pewno będą – zapewnił ojciec Christophera, przeczesując dłonią włosy.
Rebecca podeszła do okna. Christopher wiedział, że mu się nie upiecze, nieważne,
jak urocza była jego nowa przyjaciółka.
– Jesteś
głodna? – zapytał ojciec po kilku sekundach. – Chciałabyś
coś zjeść?
Rebecca
przytaknęła ze smutną miną.
Dlaczego nie została w szafie? Teraz
przeprosiny nic już nie dadzą. I tyle z jej planów ucieczki z domu.
Wujek
Uli poprowadził wszystkich na dół. Ojciec próbował się dowiedzieć, gdzie
dokładnie i z kim mieszka dziewczynka, ale nic nie osiągnął. Przystawił jej
krzesło i wszyscy zasiedli do posiłku.
Pierwszy
przemówił wujek, uśmiechając się.
– Christopherze,
gdzie poznałeś swoją nową przyjaciółkę? I czemu zawdzięczamy jej odwiedziny?
Chłopiec
szturchał widelcem ziemniaki na talerzu. Przecież nie mógł przyznać, że Rebecca
uciekła z domu, a on próbował jej pomóc.
– Spotkałem
ją na plaży. Płakała, więc pomyślałem, że potrzebuje pomocy.
–
Przyprowadzenie jej do naszego domu to żadna pomoc – skarcił go
ojciec. Wujek Uli ponownie się zaśmiał.
– Uli,
proszę. Rozmawiam z synem. – Stefan spiorunował młodszego brata
wzrokiem, ponieważ ten nie potrafił opanować śmiechu. Po chwili zakrył usta
dłońmi. Ojciec pokręcił głową i ponownie skupił uwagę na synu, który wyglądał,
jakby zaraz miał schować się pod stołem. – Gdzie mieszka ta
dziewczynka? Co się jej stało?
– Nie
wiem. Usłyszałem jej płacz, siedziała w polu przy plaży. Pomyślałem, że mogłaby
u nas na trochę zostać. – Miał nadzieję, że Rebecca nie zna
niemieckiego i nie rozumie, co powiedział.
– Ach,
tak? Zamierzałeś ukrywać ją w swoim pokoju, prawda? I jak długo chciałeś ją tam
trzymać?
Christopher
osunął się na krześle tak nisko, że talerz znalazł się na wysokości jego oczu.
– Nie
wiem, nie pomyślałem o tym.
– A
to ci niespodzianka – skwitował cierpko ojciec. – Nieczęsto
zdarza ci się pomyśleć, prawda?
Rebecca
przestała jeść.
Choć
słońce nadal wisiało wysoko na letnim niebie, wybiła dziewiętnasta i był to
czas, aby Alexandra położyła się spać. Była młodsza od Christophera, nie
skończyła jeszcze czterech lat, więc musiała kłaść się wcześniej niż on. Uli
wziął ją na ręce i przysunął do ojca, aby ucałowała go na dobranoc. Ojciec
pocałował ją w policzek. Alexandra pomachała do Rebekki, która się uśmiechnęła.
Uli zabrał ją na piętro, nadal się śmiejąc.
– Rebecco – zaczął
ojciec spokojnym, cichym głosem – musisz nam powiedzieć, gdzie
mieszkasz. Wiem, że gdyby Christophera albo Alexandry o tej porze nie było w
domu, to bardzo bym się martwił. Chyba nie chcesz, żeby ktoś musiał się o
ciebie martwić, prawda?
Rebecca
pokręciła głową. Ojciec Christophera otworzył usta, żeby coś dodać, lecz
dziewczynka odpowiedziała:
– Mieszkam
dwa domy dalej. Wylałam herbatę i mama mnie uderzyła. I wtedy uciekłam.
Ojciec
wstał od stołu.
– Rebecco,
myślę, że muszę natychmiast zobaczyć się z twoimi rodzicami. Czas zaprowadzić
cię do domu. – Próbowała mu się wymknąć, ale złapał ją, wziął na ręce i
ruszył ku drzwiom. – Uli, zabieram ją do domu! – zawołał
przez ramię. Christopher pobiegł za ojcem.
– Myślę,
że nie powinieneś poznawać rodziców Rebekki – stwierdził ojciec, gdy
go zauważył. – Na pewno odchodzą od zmysłów z
niepokoju. – Gdy dotarli do drogi, postawił dziewczynkę na ziemi.
– A
teraz obiecaj mi, że będziesz grzeczna i będziesz trzymać mnie za
rękę. – Rebecca spojrzała na Christophera błagalnie, ale wykonała
polecenie. Ruszyli drogą, Christopher wlókł się kilka metrów za nimi.
– Wspaniały
sposób zapoznania się z nowymi sąsiadami – wymamrotał pod nosem
ojciec.
Przez
chwilę szli w milczeniu. Po kilku sekundach Rebecca powiedziała:
– To
mój. – Wskazała mały dom przy drodze. Budynek był zaniedbany, nosił
liczne pamiątki działania żywiołów i przypominał ich własny, zanim go odmalowali.
Rebecca zwalniała z każdym krokiem. Gdy dotarli do podjazdu, ojciec
Christophera niemal musiał ją za sobą ciągnąć. Christopher ich dogonił i gdy
zbliżyli się do domu, złapał ją za drugą rękę. Po jej zaczerwienionych
policzkach spływały łzy. Ojciec podszedł do drzwi, z których łuszczyły się
grube płaty lakieru. Okno obok drzwi było szare, brudne, z pajęczynami od
wewnątrz.
Nie możemy po prostu
wracać do nas? – pomyślał Christopher.
Ze środka nie dochodziły
żadne dźwięki. Ojciec Christophera spojrzał na Rebeccę i zapukał.
– Twoi
rodzice najwidoczniej śpią – stwierdził, bardziej do siebie niż do
niej. – Masz jakieś rodzeństwo?
– Nie
mam.
Zapukał
mocniej i drzwi same się uchyliły.
– Halo?
Jest tu kto? – Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, więc wszedł do środka.
Dom
był zatęchły i stary. Kiedy znaleźli się na korytarzu, po lewej stronie
zauważyli kuchnię. Dywan był wytarty i zniszczony, Christopher czuł, że w jego
podeszwy wbijają się gwoździe, ale milczał. Wszyscy milczeli. Smuga
dochodzącego z okna światła zaprowadziła ich do końca korytarza i dalej do
salonu, w którym wisiały obrazy przedstawiające miejscowe krajobrazy. Na
podłodze leżała rozbita butelka. Po domownikach nie było ani śladu. Nagle
usłyszeli chrapliwy, ostry głos.
– Gdzieś
się, do cholery, podziewała? – Wszyscy troje odwrócili się jak na
komendę, a Rebecca schowała się za nogą ojca Christophera. W drzwiach stał
mężczyzna w wyblakłym garniturze. Wyglądał na starszego od ojca, ale
Christopher nie potrafił ocenić o ile –pozbawione siwizny, ciemne włosy
sugerowały młodszy wiek niż poorana zmarszczkami twarz. Jego brązowe oczy
przeskakiwały z ojca na dzieci i z powrotem.
– Coście
za jedni? Co robicie w moim domu? Skąd macie moją córkę?
Ojciec
Christophera postąpił krok do przodu i wyciągnął dłoń na powitanie. Mężczyzna
uścisnął ją, ale nic nie powiedział.
– Nazywam
się Stefan Seeler – przedstawił się ojciec. Mówił spokojnie i
wyraźnie. – Kilka godzin temu mój syn znalazł Rebeccę na plaży.
Wygląda na to, że coś ją przygnębiło. – Na dźwięk ciężkiego,
niemieckiego akcentu ojca twarz mężczyzny gwałtownie zmieniła wyraz. Wybałuszył
oczy.
– Jesteś
Niemcem – powiedział z francuskim akcentem, na co ojciec Christophera
skinął głową. – Bez przerwy wpada w tarapaty, jest
niezdarna… – kontynuował. – Wie pan, jakie są te dzisiejsze
dzieciaki. – Mężczyzna kołysał się na piętach. Christopher obserwował
ojca, który słuchał go z zaciśniętymi zębami.
– Christopher,
czy mógłbyś na chwilę zabrać Rebeccę na zewnątrz, proszę.
– To
nie będzie konieczne. Dziękuję za przyprowadzenie córki, ale musicie już iść,
wkrótce wróci żona.
Stefan
spojrzał na dziewczynkę, która z całej siły trzymała się jego nogawki, a
następnie na syna.
– Chodź,
synku, idziemy – nakazał, po czym nachylił się w stronę
Rebekki. – Teraz musimy iść, ale wiesz, że zawsze możesz do nas…
– Do
widzenia, panie Seeler. – Ojciec Rebekki podszedł, złapał ją za ramię
i wyprowadził do pokoju obok.
Rozdział 4
Rebecca wróciła
następnego ranka. Siedziała w domku na drzewie, który wujek Uli zbudował dla
dzieci za domem. Gdy Christopher przybiegł, uśmiechnęła się szeroko. Po chwili
dołączyła do nich Alex.
– Rebecca, wróciłaś – powiedział.
Dziewczynka w odpowiedzi tylko skinęła głową.
– Skąd wiedziałaś o domku na
drzewie?
– Znalazłam
go. – Przyniosła ze sobą starą lalkę, której co prawda brakowało
jednego oka, była podniszczona, a na jej twarzy roiło się od szram, ale za to
włosy miała uczesane idealnie. Rebecca trzymała ją blisko przy
piersi. – To Susan.
– Alexandra też ma lalki,
prawda, Alex? – zapytał Christopher, kiedy pojawił się jego ojciec.
– Dzieci, chciałbym przez chwilę
porozmawiać z Rebeccą.
– Dzień dobry, panie Seeler.
– Dzień dobry, ślicznotko – odpowiedział
z uśmiechem. – Rebecco, pytałaś rodziców, czy możesz przyjść się do
nas pobawić?
Zbyła pytanie milczeniem i wróciła
do zabawy lalką.
– Wiedzą chociaż, gdzie jesteś?
– Jeszcze śpią.
– Spali, gdy wychodziłaś? Nie
sądzisz, że powinnaś im powiedzieć, dokąd się wybierasz?
– Nie wiem. W nocy długo się
nie kładli. Słyszałam, jak rozmawiali.
– Tęsknisz za rodzicami, gdy
długo nie ma ich w pobliżu?
Wzruszyła ramionami.
– Może zostać,
ojcze? – zapytał Christopher. Spojrzenie, z jakim się spotkał,
natychmiast go uciszyło. Wyciągnął rękę ku dziewczynce i poczuł, że jej palce
natychmiast owinęły się wokół jego dłoni.
– W porządku, Rebecca może
zostać na kilka godzin. Wujek Uli będzie miał was na oku. Niedługo wrócę, wtedy
zobaczymy, czy będziesz mogła przychodzić się do nas bawić częściej.
Przez pewien czas bawili się w domku
na drzewie, a potem wujek Uli zabrał ich na głazy, gdzie brodzili w wodzie,
trzymając w rękach buty i skarpetki, a słońce ogrzewało ich twarze. Chcieli
popływać, ale nie mieli kostiumów kąpielowych. Siedzieli więc na głazach i
rzucali kamienie do wody. Uli nauczył ich, jak rzucać, żeby leciały szybciej. Obserwowali
kręgi pojawiające się na wodzie w miejscach, w których wpadały do niej
kamienie. Spędzili nad morzem cały poranek. Gdy wujek Uli przyprowadził ich z
powrotem do domu, ojciec już czekał.
– Witajcie, dzieci, dobrze się bawiłyście
z wujkiem? – Cała trójka ochoczo przytaknęła. – Uli, możesz
na chwilę wziąć Alexandrę do domku na drzewie?
– Naturalnie. Chodź, słoneczko. – Uli
wziął ją na ręce i wyszli do ogrodu.
– Usiądźcie przy stole,
dzieci – zaczął Stefan. – Rebecco, lubisz tu przychodzić,
prawda?
– Tak, chciałabym tu zostać na
stałe. – Gdy Christopher usłyszał tę odpowiedź, serce podskoczyło mu
w piersi.
– Rozmawiałem z twoimi
rodzicami – oznajmił. Twarz dziewczynki spoważniała. – Później
poszedłem na posterunek policji porozmawiać z miłym panem policjantem,
sierżantem Higginsem. On zna wszystkich w okolicy. Muszę ci powiedzieć,
Rebecco, że twój ojciec nie chce, żebyś przychodziła się tu bawić. Nie chce,
żebyś bawiła się w domku na drzewie, nie chce, żebyś w ogóle bawiła się z
Christopherem i Alexandrą.
– Ale, ojcze…
– Zamilcz, Christopherze. Daj
mi skończyć. – Christopher nigdy nie widział ojca w takim stanie. – Ale
rozmawiałem też z twoją matką i postanowiłem pozwolić ci się u nas bawić.
Rebecca odetchnęła. Christopher
zaczął podskakiwać i klaskać.
– Dużo o tobie myślałem i
naprawdę nie chcę sprzeciwiać się życzeniom twojego ojca, ale jednak uważam, że
tak będzie najlepiej.
– Och, dziękuję, panie Seeler.
– Ale jeżeli wpadniesz w jakieś
tarapaty, to od razu pójdę do twojej matki i wszystko jej opowiem, i nigdy nie
będziesz mogła tutaj wrócić. Rozumiemy się?
– Och, tak, oczywiście. Będę
bardzo grzeczna.
Rebecca została na całe popołudnie.
Ojciec pozwolił jej zostać także na kolację. Wróciła następnego dnia, a potem
każdego kolejnego aż do końca lata. Przyozdobili domek na drzewie własnoręcznie
narysowanymi obrazkami, na półki dali serwetki. Codziennie świetnie się bawili.
Co rusz przytrafiało im się coś nowego. Christopher miał wcześniej przyjaciół,
ale nie takich jak ona. Nigdy nie znał nikogo, kto dosłownie wszystko
potrafiłby przemienić w przygodę, kto odnajdywałby radość w nawet najbardziej nudnych
zajęciach.
Na koniec lata Uli wrócił do Niemiec.
Christopher, Alex i Rebecca chcieli, żeby został z nimi na zawsze, ale nie
mógł. Gdy żegnali go na przystani promowej w Saint Helier, cała trójka dzieci
płakała. Ojciec objął brata tak mocno, że Christopher myślał, że chce go
udusić.
Wkrótce zaczęła się nauka. Rebecca
poszła do dziewczęcej szkoły w Les Croix, ale to, że uczyli się w różnych
miejscach, nie miało większego znaczenia, bo i tak odwiedzała Christophera niemalże
codziennie. Jej matka rzadko gotowała, a gdy już coś przyrządziła, Rebecca
skarżyła się, że ledwie mogła to tknąć. Więc zaczęła gościć również na
kolacjach. Często pytała, czy mogłaby zostać na noc, ale na to Stefan nigdy się
nie zgodził. Christopher odprowadzał ją każdego wieczoru aż do miejsca, w
którym było już widać jej dom.
Gdy podrośli, zaczęli aranżować
swoje spotkania listownie. Jej ojciec nigdy nie zrozumiałby, o czym piszą, bo
wymyślili własny język. Języki stale im towarzyszyły. Christopher w wieku
dwunastu lat znał biegle niemiecki oraz angielski, potrafił także zrozumieć rozmowę
w języku francuskim, a nawet w jèrriais[1].
Rebecca braki w niemieckim nadrabiała francuskim. Jednak ich język różnił się
od wszystkich pozostałych. Na przykład Gunde
de viznay bin Lion’s Mane reiv oznaczało, że spotkają się przy Lwiej
Grzywie o czwartej, cyfra na końcu zdania była po niemiecku, tyle że od końca.
Tylko oni go znali, a oprócz nich jedynie Alexandra wiedziała o jego istnieniu.
Nazwali w nim wszystkie chłostane falami i spiekane słońcem występy skalne oraz
cypelki. Umawiali się właśnie w takich miejscach – przy Lwiej Grzywie, Motylim
Stole albo przy Wściekłym Rumaku. Gdy byli razem, zdawało się, że bełkoczą bez
sensu. Wybuchali śmiechem na dźwięk niedorzecznych głosek wydobywających się z
ich ust, i na widok min innych, którzy akurat im towarzyszyli, czy to
Alexandry, czy Percy’ego Howarda i jego brata Toma. Zawsze było się z kim
pobawić.
Rozdział 5
Był rok 1934.
Christopher miał piętnaście lat. Gdy wrócił ze szkoły, Rebecca siedziała przy
kuchennym stole. Jej obecność w domu nie była niczym niezwykłym. Tym razem
jednak wyglądała inaczej. Jej lewy policzek szpecił wielki siniak. Płakała. Na
krześle obok siedział ojciec Christophera, którego oblicze wykrzywiał gniew.
Christopher czuł to samo. Rebeccę bił własny ojciec. Chłopak usiadł obok niej.
To on chciał ją pocieszyć. Poczuł ukłucie zazdrości, że to ojciec był pierwszy.
– Rebecca przyszła jakieś pół
godziny temu – wyszeptał po angielsku ojciec. – Obmyłem jej
twarz, ale nadal jest bardzo zdenerwowana. Niewiele powiedziała.
– Nie mogę tak dłużej
żyć – rzuciła. – Odejdę, nie mogę tak dłużej.
– Jak to? – zapytał
Christopher. – Nie możesz odejść. Gdzie się podziejesz?
– Nie mogę tam mieszkać, nie z
nim, nie z nimi. – Jej głowa opadła na ręce, które położyła wcześniej
na blacie.
– Spokojnie. Co się wczoraj
stało? O co poszło? – zapytał ojciec Christophera, kładąc dłoń na jej
głowie.
– Co zrobił tym
razem? – dodał Christopher.
Uniosła głowę, miała zaczerwienione
oczy. Odgarnęła włosy z twarzy i wyprostowała się na krześle.
– Mogę prosić o szklankę wody?
– Oczywiście, Alex, proszę,
podaj trochę wody.
– Dobrze,
ojcze – odparła Alexandra. Rebecca wzięła szklankę i upiła niewielki
łyk.
– Ojciec chce, żebym rzuciła
szkołę. Chce, żebym znalazła sobie jakąś pracę. – Trzymała szklankę w
dłoniach, a po chwili ponownie przysunęła ją do ust.
– A co na to twoja
matka? – zapytał Christopher.
– Poparła go. Mówi, że
potrzebujemy pieniędzy.
– Może gdyby sama poszła do
pracy… – zaczął Christopher.
– Nie pracuje, odkąd zamknęli
zakład tekstylny. – Rebecca obniżyła głos do
szeptu. – Ostatnio prawie nie wychodzi z domu.
– Próbowała powstrzymać twojego
ojca, zanim cię uderzył? – dopytywał Christopher.
– Tak, na początku. Ale zawsze
jej tłumaczy, że to dla mojego dobra.
– Boli? – zaciekawiła
się Alex.
– Nie, już prawie nic nie
czuję, kiedy dotykam siniaka.
Na kilka chwil zapadła cisza. Jakby nikt
nie wiedział, co powiedzieć.
– Masz ładne
włosy – próbowała pocieszyć ją Alex.
– Matka mnie uczesała. Chciała,
żebym wyglądała jak wtedy, gdy byłam mała, ale nie najlepiej jej to wyszło. Gdy
tylko poszła do łazienki, sama je poprawiłam.
– Co się stało? Znowu była
pijana?
Rebecca przytaknęła.
– Chciałam po prostu uciec z
domu i przybiec tutaj albo gdziekolwiek, byle z dala od nich. Nie chciałam… ale
musiałam jej pomóc. To moja matka.
– Oczywiście – zgodził
się ojciec Christophera.
Christopher próbował przypomnieć
sobie własną matkę. Nie przychodziło mu to łatwo.
– Stało się jej coś?
– Nic jej nie jest, kilka
rozcięć i siniaków. Pomogłam jej wstać, umyłam ją i położyłam do łóżka. Później
wrócił ojciec. Powiedział, że to moja wina. – Zawiesiła głos. Ponownie
na kilka sekund zapadła cisza, po czym dodała: – Jeszcze nigdy nie
widziałam, żeby był taki wściekły. Złapał pogrzebacz z kominka i się na mnie
rzucił.
– Co… co takiego?
– Christopher, daj jej
mówić – upomniał go ojciec.
– Uderzył mnie w ramię i upadłam
na podłogę. Stanął nade mną, chcąc uderzyć jeszcze raz, więc podniosłam grudę
węgla i uderzyłam go w głowę.
Christopher ścisnął ją za rękę. Alex
zaczęła płakać. Rebecca zdawała się nie
zwracać na nich uwagi.
– Uniósł pogrzebacz i
powiedział, że udzieli mi lekcji, której nie zapomnę do końca życia. I wtedy
zauważyłam, że stoi za nim matka, i że trzyma strzelbę. Powiedziała, że jeśli
mnie tknie, to będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu.
– Ustąpił? – zapytał
Christopher. Rebecca powoli skinęła głową. Przyłożyła dłonie do skroni, jakby
chciała odciąć się od otoczenia.
Ojciec Christophera wypuścił głośno
powietrze i wstał. Alexandra podeszła do niego i mocno go objęła, wtulając się
w jego ramiona.
– Wszystko będzie dobrze,
ojcze – powiedziała. – My się nią
zaopiekujemy. – Jego usta drgnęły, jakby chciał coś powiedzieć, ale
nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Dolał wody do szklanki i ponownie
usiadł na krześle.
– Przepraszam, Rebecco,
kontynuuj, proszę – powiedział.
– Nigdy więcej mnie nie uderzy.
Powiedziałam mu to. Powiedziałam mu, że odchodzę i że nie może mnie zatrzymać.
– Naprawdę zamierzasz
odejść? – zapytał, ale Rebecca go zignorowała.
– Wczoraj w nocy się
spakowałam. Nie pożegnałam się nawet z matką.
– Gdzie
nocowałaś? – zapytała Alex.
– U przyjaciółki, Sarah Smart.
Nie powiedziała rodzicom, że uciekłam z domu.
– Znam Smartów, to dobrzy
ludzie – dodał ojciec Christophera.
– Rano wróciłam zobaczyć się z
rodzicami. Ojciec znowu się wściekł i powiedział, że to przeze mnie matka
zwróciła się przeciwko niemu. Powiedział, że zniszczyłam naszą
rodzinę. – Ostatnie słowa wypowiedziała niezwykle cicho, jakby
znajdowała się gdzieś daleko od nich, a nie przy tym samym stole.
– Gdzie dzisiaj będziesz spała? – zapytał
Christopher.
– W domu. Matka przekonała go,
żeby pozwolił mi wrócić.
Przez chwilę siedzieli bez słowa.
Christopher poczuł, jak pod skórę wpełza mu trwoga na myśl o życiu bez Rebekki.
Jak mogłaby go zostawić? Przecież mieli żyć razem – zawsze. Nie potrafił na nią
spojrzeć. Wbił wzrok w okno. Oddychał nienaturalnie, ze złości na jej rodziców
cały zesztywniał. Ojciec sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
– Rebecco, jestem z ciebie
dumny – wyszeptał w końcu.
Wstał i podszedł do kuchennego
blatu, na którym leżały nietknięte produkty na kolację. Wziął nóż i zaczął
kroić marchewkę; ostrze uderzyło w drewnianą deskę z głośnym stuknięciem.
– Panie Seeler, mogłabym zostać
na kolację?
– Oczywiście, Rebecco,
oczywiście, że tak. – Jego słowa były przyćmione niczym światło na
zewnątrz. – Christopher, może jeszcze przed kolacją zabierzesz
Rebeccę i Alex na spacer po plaży?
Zostawili go w kuchni. Gdy zamykali
za sobą drzwi, w ich uszach odbijał się stukot noża uderzającego o deskę,
słyszeli go jeszcze w ogrodzie. Kiedy wyszli, zmienili temat, a gdy mijali dom
Rebekki, ucichli. Christopher wiedział, że nie powinien pokazywać się z nią w
zasięgu wzroku jej ojca, ale z jakiegoś powodu przestał się tym przejmować.
Przechodząc, żadne z nich nawet nie skomentowało, że właśnie łamią jedną z
zasad. Przeszli plażą na nabrzeże, gdzie usiedli w rządku, Rebecca w środku.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na fale rozbijające się o skały.
Christopher myślał o słowach
Rebekki, o tym, że chce odejść, ale się nie odezwał. Był tak dotknięty, że
jeszcze nie miał siły na ten temat rozmawiać. Nie wiedział, co mógłby
powiedzieć. Wrócili do tego, co wydarzyło się zeszłej nocy, ale żadne nie miało
nic nowego do dodania. Przerobili to już w kuchni. Patrzyli na fale, które
przykrywały niewielkie kamienie niczym obrus, który po chwili ktoś nagle ściąga
ze stołu. Siedzieli, rzadko się odzywając, dwadzieścia minut, a może więcej, aż
w końcu chłód nocy zmusił ich do powrotu do domu, gdzie czekała na nich kolacja.
Rebecca zajęła to samo miejsce, co zazwyczaj. Stefan pozwolił jej zostać
znacznie dłużej niż zwykle. Gdy wychodziła, było po dwudziestej drugiej.
Uścisnął ją na pożegnanie.
– Christopher cię
odprowadzi – powiedział. – Dbaj o nią, synu.
– Oczywiście, ojcze.
Na zewnątrz panował marcowy ziąb,
Christopher postawił kołnierz kurtki. Było ciemno. Widzieli jedynie kontury
domu, księżyc rozświetlający morze i miliony gwiazd nad głowami. Na skórze
Rebekki tańczyło szaro-białe światło. Wiatr unosił delikatnie jej ciemne włosy.
– Nie chcę tam
wracać – powiedziała, choć szła dalej.
– Wiem. Ja… chciałbym móc coś
zrobić. Chciałbym znaleźć pracę i zabrać cię daleko stąd… i…
– I tak dużo zrobiłeś.
– Naprawdę chcesz odejść?
– Muszę się stąd wyrwać. Nie
mogę tu dłużej zostać.
– Dokąd?
– Pisałam do kuzynki Mavis, do
Londynu. Obiecała, że mnie przyjmie.
– Dlaczego nic mi nie
powiedziałaś?
– Są rzeczy, których nie mogę
wyjawić nikomu. Nawet tobie.
Jego serce waliło tak mocno, że miał
wrażenie, że zaraz przebije żebra i rozerwie skórę. Wyciągnął dłoń, chcąc
złapać Rebeccę za rękę, ale cofnął ją, nim się zetknęły.
– Więc… myślisz, że zostaniesz
w Londynie na zawsze?
– Nie wiem. „Zawsze” to bardzo
długo. Muszę się o siebie zatroszczyć – powiedziała.
– Ja się o ciebie troszczę, i
mój ojciec. Moja siostra też. Wszyscy się o ciebie troszczymy. – Szli
powoli, znacznie wolniej niż zwykle.
– Wiem, ale nie możesz
troszczyć się o mnie cały czas. Tak często cię potrzebowałam, a ciebie po
prostu nie było. Musiałam radzić sobie sama. – Złapała go za rękę.
– Nie wiem, co bez ciebie
zrobię. Po prostu nie wiem, co zrobię, jeśli wyjedziesz. Chcę być przy tobie
zawsze, gdy mnie potrzebujesz.
– Możesz pojechać ze mną.
– Ojciec w życiu by mi nie
pozwolił – odparł bez namysłu.
– W takim razie może gdy
będziesz starszy.
Jej ostatnie słowa zakręciły mu w
głowie. Pomyślał o wspólnym wyjeździe, ale myśl rozpłynęła się jak mgła na
wietrze, zniknęła, gdy tylko się pojawiła.
– Nie chcę, żebyś wyjechała – powiedział,
gdy ukazały im się światła jej domu.
Obróciła się do niego i złapała go
za drugą rękę. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. Oczy Christophera
przywykły do ciemności, dokładnie widział kontury jej twarzy i długie,
opadające na ramiona włosy.
– Chcę ci
powiedzieć… – Zawiesiła głos i wbiła spojrzenie w ziemię. Bał się, że
jego serce tego nie zniesie. – Chcę ci podziękować. Jesteś moim
ulubionym chłopcem, najlepszym, jakiego mogłam sobie…
Kiedy
się zbliżył do niej, poczuł jej usta na swoich. Było to dziwne i idealne. Delikatnie
położył jej dłoń na karku. Rebecca cofnęła głowę, uśmiechając się. Christophera
przeszyły dreszcze. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Odsunęła się i puściła
jego ręce.
– Lepiej już pójdę.
– Dobrze.
– Porozmawiamy za parę dni.
Muszę poczekać, aż w domu się uspokoi.
– Zostawię ci liścik pod
kamieniem na plaży.
– Dobrze. Dobranoc,
Christopher. – Pochyliła się i jeszcze raz musnęła jego usta.
Pięć dni później już jej nie było.
Christopher zostawił liścik, a gdy nie przyszła w umówione miejsce, wiedział,
że dotrzymała słowa. Ojciec już nigdy jej nie uderzy.
---------------------------------------------------------------------------------
Dajcie proszę znać czy czytaliście tą książkę czy może macie ją w planach?
A może sięgniecie po nią właśnie po przeczytaniu tych rozdziałów?
Miłego dnia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz